Ana səhifə

Materiały I Studia z Dziejów Stosunków Polsko- ukraińskich


Yüklə 2.21 Mb.
səhifə11/28
tarix24.06.2016
ölçüsü2.21 Mb.
1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   28

Przytoczyć też należy pracę zbiorową historyków polskich i ukraińskich, mimo, że do treści merytorycznej kilku tekstów autorka ma podstawowe zastrzeżenia pt. Historycy polscy i ukraińscy wobec problemów XX wieku17, niektóre teksty jak: Jerzego Holzera Upadek komunizmu i historiografia czy Włodzimierz Mędrzeckiego Druga Rzeczpospolita w historiografii polskiej po 1989 roku (zawiera bogate i ciekawe przypisy bibliograficzne!) prezentuje wiele ciekawych refleksji i przemyśleń. Warto też przyjrzeć się ukraińskiemu punktowi widzenia studiując znajdujący się w tej pracy artykuł Mykoły Kuczerepy Stosunki ukraińsko-polskie w II Rzeczypospolitej we współczesnej historiografii ukraińskiej. Przy okazji należy podkreślić, że współcześni liczący się ukraińscy historycy w tym Jarosław Hrycak18, Taras Hunczak19, Orest Subtelnyj20 malują jedynie czarny i uproszczony obraz, nie kusząc się o analizę dokumentów świadczących o stale podejmowanych przez polskie władze próbach ułożenia poprawnych stosunków z mniejszością ukraińską zamieszkującą południowo- wschodnie województwa państwa. Tezy ukraińskich historyków powielało dość bezkrytycznie część polityków prowadząc, do dodatkowych nieporozumień. Oceny potępiające en masse polską politykę wewnętrzną nie uwzględniają, że bezskutecznie próbowano realizować to co było w danych okolicznościach możliwe, a koncentrują się na maksymalistycznych oczekiwaniach elit ukraińskich żyjących w Polsce przedwojennej. Nie uwzględniają efektów budowanej przez nacjonalistów latami wrogości do Polski przejawiającej się w skrajnej postaci w sabotażach, narastającym terrorze nie tylko wobec instytucji państwowych, ale i tych Ukraińców, czy Rusinów (a była to przed wojną mimo protestów współczesnych historyków ukraińskich różnica), którzy nie widzieli problemu w życiu pod wspólnym dachem z Polakami. Był to klimat w którym władze polskie, nawet najbardziej życzliwe wobec dążeń ukraińskich traciły poczucie sensowności czynienia ustępstw. W pracach tych nie zauważa się też, że w owym czasie jedyną alternatywą dla władztwa państwa polskiego była jedynie władza sowiecka. Wysoce niestosowny wydaje się też sposób określania kresów południowo- wschodnich RP jako „ziem rdzennie ukraińskich” wobec faktu, że przez 600 lat stanowiły one część Polski oraz wobec wielkości wkładu w duchowego, materialnego i kulturowego Polski i narodu polskiego, jak i odwiecznej obecności na tych ziemiach najpierw plemion zachodnio-słowiańskich, a później Polaków.


Omówieniem badań historyków ukraińskich zajął się też w swym artykule pt. Najnowsze ukraińskie badania nad historią najnowszą Grzegorz Hryciuk21. Szkoda tylko, że autor ten z góry dokonał podziału na „słuszną” czyli nacjonalistyczną i niesłuszną czyli „postkomunistyczną” ocenę piśmiennictwa ukraińskiego, nie uwzględniając, że to co „nowe”, choć wyraźnie wygodne politycznie niekoniecznie oparte jest na prawdzie historycznej zawartej w źródłach. Smutne, że historyk polski nie zapoznał się przed wydawaniem swych ocen ze źródłami polskimi (choćby ze zbiorów Ossolineum!) czy cytowanymi niemieckimi, które pozbawiły by go złudzeń co charakteru na wskroś zbrodniczej i terrorystycznej działalności OUN-UPA. Jakże często autorzy podejmujący ten temat ujmują zagadnienia wycinkowo, bez uwzględnienia historycznego ciągu zdarzeń, ich powtarzalności. Jakże często celowo pomijają wiele istotnych aspektów zależnie od obowiązujących aktualnie koniunktur politycznych i zasad „poprawności politycznej”.

Ze względu na rozległość problematyki autorka ograniczy się do podjęcia jedynie kilku problemów, dla których inspiracją była kwerenda dokonana przez nią w kilku archiwach polskich22, lekturze licznych przedwojennych pism i biuletynów poświęconych stosunkom polsko- ukraińskim23, nielegalnym pismom UWO i OUN 24relacji świadków wydarzeń25.

Odnalezione dokumenty rzucają nieco inne światło na to co działo się w latach 30- tych na Kresach RP niż prezentowane w większości omawianych publikacji. Przedstawione spostrzeżenia i wnioski, w konieczności skrótowe autorka zamierza rozwinąć w szerszym opracowaniu książkowym.
Zdając sobie sprawę, że podjęcie się weryfikacji, lub czasami obrony polityki polskiej 20-lecia międzywojennego jest zadaniem karkołomnym. Pomimo to, postaram się wykazać, że w dotychczasowych analizach znalazło się wiele nieuzasadnionych uproszczeń i błędów, które dopiero dzisiaj po upływie dziesięcioleci i ujawnieniu wielu nowych źródeł należy skorygować - w imię prawdy historycznej. Nie wolno z takich działań rezygnować na rzecz bieżących koniunktur politycznych, bo jak uczy przeszłość, „kto zapomina historię –powtarza ją”. Nierzadko to co interpretowano w przeszłości jako ewidentne przejawy niechęci czy wrogości w stosunku do Ukraińców okazywało się po weryfikacji jedynie nieudolnymi próbami ułożenia jakiegoś modus vivendi z nimi. Oceniać jednak powinniśmy, nie mizerne efekty owych działań, ale wyraźną chęć władz do stosowania wobec mniejszości ukraińskiej w pierwszej kolejności procedur demokratycznych. Do zmiany tego stanowiska dochodziło tylko w warunkach wyjątkowych, anormalnych, kiedy łamanie prawa i agresja mniejszości osiągała apogeum. Takie postępowanie było wtórne wobec ewidentnych aktów wrogości i nielojalności. Nie ulec wrażeniu, że zagadnienie mniejszości w przedwojennej Polsce nie było tyle sprawą polityki, co bezpieczeństwa państwa. Analizując źródła zauważyłam, że tak naprawdę o niepowodzeniach zadecydowała narastająca lawinowo z latami niechęć strony ukraińskiej do jakiejkolwiek współpracy (oczywiście poza faktycznie nie liczącymi się ugrupowaniami propolskimi). Na uparte dążenie Ukraińców do swej niezawisłości, za wszelką cenę, bez uwzględnienia ewentualnych kosztów dla obu stron i to w specyficznej sytuacji geopolitycznej ( grożącej wchłonięciem przez Rosję radziecką, w oparciu o ideologię stricte faszystowską) nie należy patrzeć więc z pobłażliwością, ale należną krytyką. Jakże popularny w Polsce argument „wybijania się na niepodległość” nie może tu być ujmowany bezkrytycznie, nie może być też parawanem dla działań wątpliwych zarówno moralnie jak i politycznie.

Piszę te słowa wyjaśnienia, bo, żyjemy w świecie doświadczającym na nowo bolesnych wojen lokalnych i konfliktów etnicznych. Ich wybuchu nie można już przypisać „błędom przeszłości”, faszyzmowi, totalitaryzmowi w czystej postaci, bo zostawiliśmy go, przynajmniej teoretycznie, za sobą. Nie udało się ogłosić za Francisem Fukujamą „końca historii”. Na nowo trzeba rozpoznawać mechanizmy, które prowadzą do masowych zbrodni na terytoriach mieszanych etnicznie. Tolerowanie radykalizmu mniejszości narodowych i ich prawo do separatyzmu, było przez wiele lat w Europie zachodniej uznawane za miernik działania demokracji i jej skuteczności. Tymczasem wydarzenia bałkańskie, czeczeńskie, ale i np. korsykańskie, holenderskie ( w 2004 roku) każą na nowo stawiać pytania o granice tolerancji wobec aspiracji mniejszości. Do jakich metod wolno sięgać, a do jakich nie, w walce politycznej, czy zbrojnej o swoją odrębność czy niezawisłość wobec władz państwowych. Czy cena jaką każą płać lokalnej ludności bojownicy o niezawisłość nie jest zbyt wygórowana? Czy nagminnie stosowany terroryzm, może być interpretowany jak chcą naiwni jako „akt desperacji biednych i uciśnionych” czy jest to wyrachowane, cyniczne, postępowanie polityczne- broń polityczna nastawiona na skruszenie zaufania do państwa i jego instytucji. Przecież indywidualne dobro ludzi, w tym często prawo do życia, dla terrorystów się nie liczy, mają oni jedynie realizować oparte na ideologii, a często i demagogii plany, nierzadko realizowane pod wygodnym pretekstem walki narodowo- wyzwoleńczej, tak jakby ona niezależnie od sytuacji międzynarodowej, układu sił, zdaniu innych zamieszkujących ten sam teren ludzi miała być zawsze i w każdych okolicznościach priorytetem absolutnym. Do tego dochodzą pytania o zbrodnicze nacjonalistyczne ideologie na których opierają się te ruchy. Mimo, że jakże często bezprawnie odwołują się do religii ich podłoże okazuje się jawnie rasistowskie czy faszystowskie - co wyszło na jaw w przypadku procesów haskich dotyczących zbrodni popełnionych w byłej Jugosławii, gdzie część oskarżonych odwoływała się w swej obronie do amoralnej skrajnie nacjonalistycznej doktryny Dmytro Doncowa26. Choroba nienawiści, staje się więc plagą całej ludzkości, a nie tylko wybranych.

Potraktować więc należy przypadek Polski, nie jako wyjątek, ale jeden z wielu dramatów, którego przebieg wskazuje na duże prawdopodobieństwo krwawej rozprawy ze słabnącym politycznie i gospodarczo państwem wielonarodowym ze strony mniejszości etnicznych, jeśli są one wystarczająco liczne, a na dodatek przy pomocy finansowej wrogich sąsiadów zdobędą się na determinację i na odrzucenie wszelkich nie tylko demokratycznych, ale i określanych przez kulturę zachodu jako „cywilizowane” metod, a nade wszystko oporów moralnych wynikających z religii i ogólnoludzkiej tradycji.

Prawdopodobieństwo takiego wystąpienia rośnie gdy mniejszość oparcie znajduje w innej religii niż wyznawana przez członków państwa-gospodarza. Odnalezienie i wykorzystanie w praktyce ideologii skrajnego nacjonalizmu, często w oparciu o argumenty rasistowskie i faszystowskie może zdarzyć się niestety wszędzie i w każdych czasach. Znawcy zachowań ludzkich socjobiolodzy twierdzą, że efektywna organizacja społeczna osiągana jest jedynie przez terytorium- rewir lub przez tyranię- innego sposobu nie ma27. Człowiek posługuje się zdaniem badaczy (Spencer, Huxley) wobec innych podwójnym kodem moralnym, zwanym kodem przyjaźni i kodem wrogości. W ramach swojej grupy funkcjonuje kod etyczny: współpracy, sympatii, altruizmu, poza nią konkurencji, wrogości, nienawiści. Oba działają w naszym mózgu, oba są konieczne do przetrwania. Owo dyskryminujące rozróżnianie istnieje i nie zniknie. Jak pisze Edward Wilson „natura nadal trzyma nas na smyczy”. Nie wolno też zapominać o istnieniu owego rozróżniania. Otóż dlatego, że jak pisał w swym artykule Rozróżniający altruizm28, amerykański biolog Garret Hardin grupy praktykujące niczym nie ograniczony altruizm (czytaj ogarnięte jedynie duchem wzajemnej współpracy i poświęcenia), zostaną pokonane przez grupy ograniczające swe altruistyczne zachowania do części związanej z nimi genetycznym pokrewieństwem. Brzmi to okrutnie i oznaczało by powrót do teorii darwinowskiej teorii doboru naturalnego, ale dotychczasowa praktyka jest dość jednoznaczna. Nie oznacza to oczywiście, że nie mogą istnieć państwa wieloetniczne, ale muszą one nade wszystko być atrakcyjne politycznie i ekonomicznie dla mniejszości, których na dodatek powinno być wiele, lub o porównywalnej sile, a władza centralna powinna umiejętnie, czujnie i mądrze układać sobie z nią stosunki, szczególnie gdy zaraz za granicą, żyją etniczni współpobratymcy członków mniejszości. Warto analizując to zagadnienie zapoznać się także z pracą zbiorową pt. Człowiek i agresja. Głosy o nienawiści i przemocy29, a szczególnie zawartym w niej artykułem Aleksandry Jasińskiej –Kani pt. Agresja i przemoc w konfliktach narodowych i etnicznych30, który sugeruje narastanie takich problemów we współczesnym świecie.



Urs Altermatt, współczesny politolog szwajcarski zwraca uwagę w swej znanej pracy pt. Sarajewo przestrzega. Etnonacjonalizm w Europie31zwraca uwagę, że prawo narodów do samostanowienia nie oznacza automatycznie ich prawa do secesji. Secesja rywalizuje bowiem z uznana przez prawo międzynarodowe zasadą suwerenności terytorialnej państwa32. Wynika z tego, że nie można mówić o uniwersalnym prawie do samostanowienia, a co za tym idzie uniwersalnym prawie do secesji. To ideologia nacjonalizmu zakłada absolutną nadrzędność podziału ludzi na narody. U postaw takiego myślenia leży błędne przekonanie, że uda definitywnie się na świecie podzielić wszystkich ludzi na narody. Procesy polityczne, a nie ideologiczne czy narodowa egzaltacja, czy co gorsza eksterminacja na danym terytorium niepożądanych mniejszości powinna decydować o ukształtowaniu państwa. Altermatt przypomina, że w Europie zatriumfowała zasada państwa narodowego, która w najbardziej powszechnej wersji zakłada, że państwo i naród są tożsame. Idea prawa narodów do samostanowienia pierwotnie wiązała się bardziej z ideą suwerenności narodu niż z problematyka etniczną. Etniczny punkt widzenia dopiero z czasem zyskał na znaczeniu i nadał inne oblicze prawu narodów do samostanowienia. Historycznie rzecz biorąc, prawo narodów do samostanowienia jest rozwiązaniem świeżej daty, które przyjęło się dopiero w XX wieku33. Do roku 1914 nacjonalizm kierował się głownie przeciwko wielonarodowym imperiom, natomiast od 1919 roku zwrócił się przeciw państwom, które właśnie zgodnie z zasadami prezydenta Wilsona, miały podlegać ochronie. Etnonacjonalizm stal się ślepa uliczką. Jak dotychczas wszelkie próby terytorialno- państwowego ukształtowania Europy szczególnie, południowo- wschodniej według zasad etnicznych doprowadziła do wielu nieszczęść i permanentnej autodestrukcji. Postulat likwidacji państw narodowych jest w tym kontekście wysoce niebezpieczny, bo są one z natury instrumentem praworządności. Nie oznacza to też, że muszą być budowane na zasadach etnonarodowych. Procesy wyodrębniania powinny zawsze odbywać się w warunkach sprzyjających politycznie, kiedy nowe państwo jest już w stanie dźwignąć ciężar odpowiedzialności za wszystkie zamieszkujące je nacje, a także mieć zdolność do samodzielnego administrowania krajem i na zasadach porozumienia się ze wszystkimi zainteresowanymi stronami. Kto rozumie bowiem naród jedynie jako ściśle etniczną wspólnotę staje się wyznawcą ahistorycznej i stricte biologicznej wizji świata.
Przechodząc do spraw szczegółowych warto zwrócić uwagę na następujący fakt: otóż większość historyków polskich, dotyczących terenów oficjalnie i urzędowo nazywanych od roku 1922 Małopolską Wschodnią, używa na ich określenie terminu Galicja Wschodnia lub nawet Ukraina Zachodnia. Takie postępowanie, podobnie jak używanie tych określeń do czasów okupacji sowiecko- niemieckiej (co neguje prawomocność istniejących na tych terenach przez cały czas struktur Polskiego Państwa Podziemniego- Okręgów Małopolska Wschodnia itp.) wskazuje na a’priori negacją władztwa Polski nad tymi terenami. Dlaczego tak się dzieje? Jedną z przyczyn może być fakt, że zdecydowana większość podejmujących ta problematykę w Polsce autorów nie była narodowości polskiej, a ukraińskiej i oni narzucili historykom swój punkt widzenia. Jest to jednak błąd formalny, który powinien być piętnowany u naszych badaczy.

Przy prowadzonych badaniach i analizach z reguły nie uwzględniania się krótkości czasu trwania II Rzeczypospolitej, dla której problem ukraiński był poważnym, ale na pewno nie jedynym do rozwiązania. Pomija się jakże często spuściznę ekonomicznej i kulturową okresu zaborów, co na ziemiach wschodnich oznaczało skrajną nędzę, zacofanie, analfabetyzm, brak przemysłu itd. Trudno owe niedostatki przypisywać działaniu państwa polskiego, które i tak co mogło to robiło podnosząc się ze zniszczeń wojennych, wojny bolszewickiej, które rychło zamieniły się w katastrofę wielkiego kryzysu ekonomicznego i rosnące zagrożenie hitleryzmem. Nie należy zapominać, że w owym dźwiganiu się z upadku działania nastawionych wrogo mniejszości nie tylko nie pomagały, ale stanowiły realne utrudnienie. Nie bez znaczenia jest też fakt dramatycznie słabej znajomości problematyki kresowej w Polsce zachodniej, ale i części centralnej. Mieszkańcy dawnego zaboru pruskiego wykazywali się w tej mierze największą ignorancją. Brak bezpośrednich związków z tą kwestią eliminował tamtejsza inteligencje z rzeczowej dyskusji nad tym trudnym zagadnieniem. Poglądy mieszkańców dawnej Kongresówki były zdecydowanie proukraińskie, bo po pierwsze nie miała z tą mniejszością bezpośredniego kontaktu, poza tym poczuwano się do solidarności z Rusinami i Ukraińcami w ich walce z „jarzmem carskim”, ale równocześnie patrzono na sprawy te z rosyjskiego punktu widzenia. Zupełnie inaczej patrzono na ten problem w Galicji. To w tej dzielnicy zdawano sobie sprawę z ogromu niebezpieczeństwa i silnie antypolskiego oblicza ukraińskiej akcji. To tutaj trwała stała walka o dusze i ziemię – niestety w okresie międzywojennym był to głos słabo słyszalny i pokrywany nawet w świetle racjonalnych dowodów niebezpieczeństwa czysto ideologicznymi frazesami i ugodową polityka, nawet tam gdzie państwo nasze winno okazywać siłę i atrybuty suwerena.

Oczywiście ogrom podejmowanej problematyki wyklucza jej systematyczną analizę, dlatego skupię nie jedynie na kilku wątkach , które w owej polemice powracają najczęściej jako argumenty dyskredytujące stronę polską w tym sporze. Są to :



  1. Stan liczebności ludności ukraińskiej w Polsce.

  2. Niezdolność Polski do udźwignięcia problemu ukraińskiego.

  3. Faktyczny udział Ukraińców w życiu społecznym i parlamentarnym Polski.

  4. Problem oświaty i szkolnictwa na kresach.

  5. Kto zyskał na parcelacji majątków polskich.

  6. Antypolska działalność Józewskiego na Wołyniu.

  7. Skutki kontynuowania koncepcji wschodnich Piłsudskiego pomimo zmiany sytuacji międzynarodowej.

  8. Ukraińskie akcje sabotażowe i terrorystyczne, a „polskie pacyfikacje”.

  9. „Rewolucji narodowa” jako radykalny sposób na pozbycie się Polaków z kresów - przygotowanie do ludobójstwa.


  1. Problem liczebności ludności ukraińskiej w Polsce międzywojennej34.

Mniejszość ukraińska była w Polsce przedwojennej liczna. Stwarzało to od początku duże problemy. Pierwszym i podstawowym punktem spornym było ustalenie faktycznego stanu liczebnego mniejszości ukraińskiej w Polsce. W całym okresie 20-lecia trwała nieustanna polityczna „walka o dusze”. Nie bez powodu. Identyfikacja narodowa nie była bowiem wszędzie oczywista. Poziom świadomości narodowej na dużych obszarach odrodzonego państwa polskiego był niski. Nie należy zapominać, że jest narodowość sama w sobie zjawiskiem dynamicznym, trudnym do jednoznacznego zdefiniowania. W sposób szczególnie dotkliwy odczuwano to na kresach II RP. Bieda, analfabetyzm, brak polskiej władzy państwowej przez 150 lat, celowe wynaradawiające działania zaborców, zrobiły swoje. Trudno było identyfikować przynależność narodową wyłącznie według ustalonych kryteriów- języka czy wyznawanej religii. Przeprowadzone spisy ujawniały bowiem istnienie całkiem licznej grupy prawosławnych, czy greckokatolickich Polaków czy rzymskokatolickich Białorusinów czy Ukraińców. Takie skomplikowane były bowiem dzieje terenów mieszanych etnicznie- gdzie o przynależności do tego czy innego wyznania decydować mogła odległość od najbliższego kościoła lub cerkwi, szczególnie w zimnych porach roku (wożenie niemowląt do chrztu na większe odległości, szczególnie tych słabych, mogło zakończyć się zgonem), religia matki lub ojca w rodzinach mieszanych, autorytet okolicznego kapłana, właściciela ziemskiego itp...

W spisie pojawiła się też enigmatyczna kategoria „tutejszych”- dla ludzi, którzy identyfikowali się tak naprawdę jedynie z terytorium na którym żyli. Wiele kontrowersji budziło samo nazewnictwo- Rusin czy Ukrainiec. Dla Polaków „Ukraina” i to obszar Zadnieprza i Prawobrzeża . Poważne konsekwencje spowodowało zignorowanie faktu, że jeszcze przed I wojną świtową terminem tym zaczęli posługiwać się „uświadomieni” narodowo Rusini zamieszkujący Galicję Wschodnią35. Stąd problem, gdy odbudowujące się państwo ze swoja niezbywalną odwieczną dzielnicą Małopolską wschodnią ( za czasów austriackich zwaną niepoprawnie Galicją wschodnią), zetknęło się ze zorganizowaną akcją uświadamiającą „ukrainizującą” miejscowych „Rusinów” czyli ludzi jeszcze niezdecydowanych i o nie wyrobionej świadomości.
Bardzo niebezpiecznym dla Polski był pewien ryt nieustępliwości i maksymalizmu ukraińskich żądań terytorialnych. „Ukraina” to zdaniem większości ukraińskich elit to cała ziemia gdzie mieszkają Ukraińcy i gdzie rozbrzmiewa ich mowa. Był to program „wielkiej Ukrainy” aktuany zresztą w polityce Ukarińskiej do dziś. Tak subiektywne podejście nie rokowało dobrze w jakichkolwiek pertraktacjach. Problem Małopolski wschodniej to niemożność skonstruowania jakiejkolwiek sensownej granicy etnograficznej. Linie osadnictwa układały się bowiem równoleżnikowo- między dwoma pasami z przewagą osadnictwa ukraińskiego ( północnego- prawosławnego i podkarpackiego) rozciągał się pas nizinny zamieszkały od wieków przez ludność mieszaną, ale z bardzo liczną ludnością polską. Polacy przeważali też w miastach szczególnie we Lwowie (64 % mieszkańców).

Wychodząc ze swych maksymalistycznych twierdzeń elity ukraińskie dowodziły, że ogólna liczba Ukraińców wynosi ponad 40 milionów, tak więc, że są drugim pod względem liczebności narodem słowiańskim, zaraz po Rosjanach, górując znacznie liczebnie nad Polakami Polskie wyliczenia statystyczne faktycznie zbliżały się do tej liczby, ale uwzględniając całą europejską i światową ukraińską diasporę. Mówiły one o 37 milionach (obejmując Ukraińców żyjących w zwartych skupieniach i rozproszonych tj. zamieszkałych na terytorium państwowym polskim: w Małopolsce wsch. na Wołyniu, Polesiu, Podkarpaciu, a także na Ukrainie sowieckiej, Rusi zakarpackiej, Bukowinie, oraz przebywających na emigracji w krajach zachodniej Europy, oraz całe wychodźstwo ukraińskie w Kanadzie i USA). Poważne różnice w statystykach polskiej i ukraińskiej pojawiają się, gdy uwzględnić badania Włodzimierza Kubijowicza- autora „Atlasu Ukrainy”, który forsuje w nim liczbę 6 milionów Ukraińców zamieszkujących terytorium państwa polskiego, podczas gdy oficjalna statystyka polska wskazywała 4,500.000 Ukraińców /Mały Rocznik Statystyczny za rok 1939 podaje liczbę 4,442.000; ustalenia geografa Pawłowskiego - 4,800.000/.Często cytowane przez historyków polskich ustalenia dr. Alfonsa Krysińskiego na rok 1931 mówiły o 4.754 tysiącach, co stanowiło 14,8 ogółu mieszkańców Polski.

Elity ukraińskie w sposób zajadły krytykowały wyniki kolejnych polskich spisów powszechnych z lat 1921 i 1931. i lansowali tezę, że w Polsce żyje 40% a nie 30 % mniejszości, co miało dyskwalifikować ją w opinii Europy jako 30 milionowe państwo narodowe.

Stawiany był im zarzut fałszerstwa i to w dużej skali. Ich zdaniem w 1921 nadużycia spisowe miały dać polskiej dyplomacji zabiegającej o zatwierdzenie wschodnich granic Polski silne argumenty, zaś w spisie ludności w 1931 r chodzić miało o poparcie statystyką jak to określano „fikcji państwa narodowego”, wbrew stanowi faktycznemu czyli Polski jako państwa „narodowościowego”. Należy podkreślić, że publicystyka ukraińska oprotestowywała wszelkie polskie ustalenia w tym względzie: zarówno wyniki badań prof. Rommera, dr. A. Krysińskiego, L. Wasilewskiego, jak i Głównego Urzędu Statystycznego ( z jego dyrektorem Edwardem Szturm de Sztremem).

Pierwszy spis ludności w Polsce przeprowadzony w 1921 r. przed ustaleniem prawno-państwowej przynależności Galicji wschodniej ( późniejszej Małopolski Wschodniej), został zbojkotowany przez ludność ukraińską, ale dokonali oni analizy tego spisu. Zwracali uwagę na pominięcie terminu: „Ukrainiec- ukraiński” i używanie jedynie, określenia- „Rusin- rusiński”. Kryteria spisu to wyznanie, język i narodowość. Nie ogłoszono wyników dotyczących liczby ludności wedle kryteriów językowych (mowy ojczystej). Między zaś statystyką narodowościową i wyznaniową zaistniała duża rozbieżność. Zgodnie z pierwszą Rusinów /Ukraińców/ było w Polsce 3,898.000, zaś zgodnie z wyznaniowym podziałem wziąwszy razem greko- katolików i prawosławnych na „etnograficznych ziemiach ukraińskich”, było ich 4,870.000. Z tej liczby administracja polska (zdaniem elit ukraińskich niesłusznie) „odliczyła” ok. 600.000 Polaków, 200.000 Białorusinów i 40.000 „tutejszych” wyznania grekokatolickiego i prawosławnych. Zdaniem ukraińskich polityków i publicystów, na ziemiach polskich wszyscy wyznawcy tych obrządków powinni być (w każdej sytuacji) zaliczani do nacji ukraińskiej. Największe emocje wśród Ukraińców budziła rubryka zatytułowana „tutejsi”. Wyśmiewali to określenie, piętnując jako niefortunny pomysł administracji polskiej, mającej na celu dokonywanie polonizacji nieuświadomionych narodowo odłamów ludności ukraińskiej.

Równie negatywnie Ukraińcy odnieśli się do danych uzyskanych w spisie ludności 1931 r. Nazywając je pogardliwie „misteriami liczbowymi”. W spisie tym nie zastosowano podziału na narodowości, lecz na język ojczysty i wyznanie. Kryterium ojczystej mowy była nie mowa codzienna, lecz „uczuciowo najbliższa”. W instrukcjach dla komisarzy spisowych nakazano aby pytać ankietowanych jednocześnie o język ojczysty i mowę „najbliższą”. W arkuszach spisowych podano rubryki: język ukraiński i ruski, skutkiem czego z wyników statystycznych okazało się, że w Polsce istnieje 3,220.000 Ukraińców i 1,222.000 Rusinów. Ten podział na Ukraińców i Rusinów utrzymano we wszystkich urzędowych publikacjach, tak przeznaczonych dla społeczeństwa polskiego, jaki dla zagranicy. Publicyści ukraińscy atakowali ten wynik, twierdząc, że od poszczególnych starostów zależało, czy w ich powiatach było więcej Ukraińców czy Rusinów. Wykazują wynikłe wskutek tego sprzeczności miedzy wynikami spisów w 1921 r. i 1931 r. Np. na Wołyniu Rusinów, wbrew spisowi z 1921 r. /który, jak wspomniano, Ukraińców w ogóle nie uznawał/ w 1931 r. w ogóle nie było. Był to bowiem czas rządów wojewody Henryk Józewski, który różnymi koncesjami zabiegał o względy wołyńskich Ukraińców. Do curiosum tej wołyńskiej statystyki należy to, że nie znalazło się w niej ok. 70.000 prawosławnych Polaków, wykazywanych w statystyce poprzedniej. Przez to odsetek Polaków zmniejszył się z 16,7% na 16,6%. Dało to przeciwnikom wojewody Józewskiego asumpt do atakowania go za spowodowany jego rządami odwrót polskości na korzyść ukrainizmu. Ukraińcy i ten argument obalali twierdząc, że za Józewskiego wzrósł procent Polaków na Wołyniu, bo gdy w r. 1921 było tam 11,4% rzymsko- katolików, to wraz z napływem kolonistów i urzędników w r. 1931 było ich już 15.7%. Zdaniem Ukraińców, wbrew dość powszechnym polskim zarzutom, że postępowanie Józewskiego spowodowało szybszy proces polonizacji tego województwa, aniżeli mogłyby go spowodować nawet najbardziej endeckie czynniki. Sprawa zostaje więc otwarta.

Ukraińcy zarzucali też wojewodzie Kostce- Biernackiemu, że spisowe wyniki z Polesia zawierały zbyt dużo tzw. „tutejszych”. Mianowicie w wyniku spisu z 1931 r. okazało się, że w ciągu dziewięciolecia rządów polskich na Wołyniu miedzy jedną a drugą datą spisową, ilość „tutejszych” wzrosła z cyfry 4.9% aż do poważnej liczby 62.5%, a więc nie tylko kosztem Ukraińców, Białorusinów i Żydów, ale nawet i samych Polaków. W rzeczywistości zaś wykazują Ukraińcy, że polskość Polesia wzrosła z 3.500 czyli 5.5% ludności w 1921 r. do 9.000, tj. 7.9% ogółu w 1931 r.

Zarzut ten jest o tyle niesłuszny, że teren Polesia zamieszkiwała ludność najbardziej inderferentna narodowo.

Sprzeciwy ukraińskie budziła też statystyka ludnościowa Małopolski Wschodniej. Oto ona podana za rocznikami statystycznymi w tysiącach:





gr. kat i praw.

Rz. kat.

Mojżeszowe

Ukraińcy

Polacy

Żydzi

1921

2.947

1.350

535

2.609

1.896

381

1931

3.240

1.696

568

2.795

2.314

391

Ukraińcy oprotestowali te wyniki, twierdząc, że 450.000 Ukraińców i 175.000 Żydów zaliczono w Małopolsce wschodniej do ludności polskiej. Największe sprzeciwy wśród elit ukraińskich wywołały dane dotyczące województwa tarnopolskiego. Głosiły one, że polskie władze dążą do jak najszybszego spolonizowania tego obszaru, aby polskim murem etnicznym odciąć najbardziej uświadomiony element ukraiński zamieszkujący nad Dniestrem.

Dane statystyczne z trzech województw Małopolski wschodniej z 1931 r. były następujące:



Ludność

polska

ukraińska

ruska




polska

ukraińska

ruska

Lwowskie

1,804.000

579.500

487.500

57.7%

18.5%

15.5%

Stanisławowskie

332.200

693.800

325.100

22.4%

46.9%

22%

Tarnopolskie

789.100

402.000

326.200




49.3%

25.1%

20.4%

Szczególnie interesujące dane dotyczą Lwowa. We wszystkich spisach okazywało się, że jest to miasto o miażdżącej przewadze polskiej ludności. Charakter polski tego miasta został jednak potwierdzony jeszcze później, już przez okupantów. Spis o którym piszę został przeprowadzony przez Niemców w roku 1941 /a więc po masowym wywiezieniu przez bolszewików ze Lwowa elementu polskiego i wyraźnym faworyzowaniu ludności ukraińskiej przez Niemców/. Jego dane się zachowały. Wykazał on, że w mieście żyło: 180.000 Polaków, 170.000 Żydów i ... 27.000 Ukraińców.

Jednak i tu pojawiały się problemy. Najaktywniejszy i najzaradniejszy element polski z Małopolski wschodniej, do roku 1918 kuźnicy polskiego życia narodowego rozproszył się po całym kraju. Skutkiem tego polska myśl polityczna i społeczna zaczęła słabnąć, a polskość cofać się. Najwcześniej zauważono to we Lwowie, który zaczął spadać do roli prowincjonalnego miasta, a co gorsza dla Ukraińców zaczął znaczyć tak wiele jak dla Polaków przed I wojną.
Jest jasnym, że każde państwo- suweren, jak i każda mniejszość narodowa zamieszkująca to państwo ma swój bezsporny interes w zawyżaniu liczby swych obywateli w celach politycznych. Nie można jednak bezkrytycznie zakładać, że formułowanie pytań i analiza wyników była wynikiem złej woli Polaków. Władzami kierowała niewątpliwie idea propaństwowa i nadzieja na to, że nie narodowość, ale przynależność do polskiego państwa i jego atrakcyjność zadecyduje o wyborze dużej grupy ludzi narodowo inderferrentnych, nieuświadomionych i identyfikujących się jedynie przez przynależność terytorialną. Tak bowiem dzieje się zawsze gdy procesy te pozostawione są naturalnemu rozwojowi i wyborom indywidualnym. Pomocą służyć tu mogą historykom badania socjologów Warto tu niewątpliwie zapoznać się arcyciekawym opracowaniem Antoniny Kłoskowskiej pt. Konwersja narodowa i narodowe kultury. Studium przypadku36, praca Łucji Kapralskiej pt. Pluralizm kulturowy i etniczny, a odrębność kulturalna Kresów południowo-wschodnich w latach 1918-193937, Sąsiedztwo. Osadnictwo na pograniczu etnicznym polsko-ukraińskim w czasach nowożytnych pod red. J. Półćwiartka38i wiele innych39


1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   28


Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©atelim.com 2016
rəhbərliyinə müraciət