Ana səhifə

Garoua-Boulaii, 17. 03. 2003


Yüklə 32 Kb.
tarix26.06.2016
ölçüsü32 Kb.

Garoua-Boulaii, 17.03. 2003



Drodzy Przyjaciele Misji.

Z ogromną tremą zaczynam pisanie każdego listu, bo z jednej strony chciałabym zaspokoić ciekawość wszystkich i przekazać jak najwięcej wiadomości, wynagradzając trud modlitwy, cierpienia i ofiar na cele misyjne, a z drugiej strony moje życie jest tak powszednie i mało ciekawe, że trudno wybrać z „ oceanu przeciętności” kilka problemów i je opisać.

Zacznę wiec od początku, kiedy to 8 lat temu wylądowałam z siostrą Klarą w dużym portowym mieście – Douala w Kamerunie. Powietrze było tak gorące i wilgotne, że z trudem łapałam oddech. Na lotnisku czekał na nas Ojciec Stanisław – Dominikanin. Pierwsza noc w Afryce, z powodu wrażeń i duchoty była bezsenna. Nazajutrz rozpoczęła się trzydniowa podróż skrajem lasów tropikalnych do domu w Bertoua – najbliższej naszej placówki. Popołudnie i drugą noc spędziliśmy w Yaounde, gdzie nasz miły przewodnik usiłował pokazać wiele ciekawostek i realiów stolicy. Było zdecydowanie chłodniej i przyjemnie, a miasto typowo afrykańskie – dość eleganckie centrum z kilkoma hotelami, domami handlowymi, bankami i ministerstwami. Natomiast kilkadziesiąt metrów dalej zaczynają się rozlegle dzielnice małych, brzydkich, parterowych domów ze zniszczonymi dachami, stosy śmieci, brud i tłumy ludzi nie zważających na samochody, a kierowcy owych samochodów nie respektujący żadnych norm i przepisów drogowych. Wszędzie, gdzie jest to możliwe rozkładają swoje kramiki handlarze, a ci, dla których brak miejsca na chodnikach, wędrują z przewieszonymi przez ramie pudłami pełnych różności i zachęcają do kupowania.

Na ulicach panuje krzyk i gwar, mieszanina piękna i brudu we wszystkich kolorach tęczy. Wieczór i noc spędzone u naszych kameruńskich Braci Dominikanów dostarczyły kolejnej porcji wrażeń; wszystko inne – kuchnia, wyposażenie domu, a wreszcie kaplica.

Po opuszczeniu stolicy skończył się asfalt i wjechaliśmy na tereny ubogiego i zaniedbanego Wschodu Kamerunu. Przed nami było kilkaset kilometrów okrutnie dziurawej i błotnistej drogi. Rozmowa była prawie niemożliwa – padały nieliczne pytania.

W sytuacjach najbardziej zaskakujących. Skoncentrowana byłam na dwóch rzeczach – Co się prędzej rozsypie – samochód czy mój kręgosłup. Nie mając wpływu na pojazd, bo O. Stanisław pędził, by zminimalizować wstrząsy na pofalowanej jak tarka drodze, zajęłam się „ochroną” własnego kręgosłupa.

Wieczorem dojechaliśmy do pięknie położonej wśród palm i kwiatów misji Sióstr Michalitek. Moje nadzieje na spokojną noc w czystym i wygodnym łóżku szybko się rozwiały – przepiękny nocny koncert świerszczy, ptaków i zwierząt przekraczał wytrzymałość moich nieprzyzwyczajonych uszów.

Po kolejnym dniu w drodze, późnym popołudniem dotarliśmy do Bertoua - dużego miasta – stolicy prowincji Wschodu, które jednak w niczym nie przypominało Yaounde. Minęliśmy centrum z małymi, ubogimi domkami, kilka sklepików, stawów, wreszcie pól z wysoką kukurydzą i maniokiem by dotrzeć do celu. Pierwszym uczuciem była ulga, że wreszcie jestem w domu.

Stopniowo odkrywałam organizację i mechanizmy rządzące w diecezji, zwyczaje ludności i ich oczekiwania. Ponieważ nie było jeszcze ośrodka zdrowia przy naszym nowo- wybudowanym domu, miałam dużo czasu na staże i studiowanie chorób tropikalnych.

Pobyt w licznych ośrodkach zdrowia i szpitalach pozwolił mi dobrze zrozumieć trudności i problemy organizacyjne służby zdrowia w Kamerunie. Do tej pory korzystam z doświadczeń innych i wprowadzam różne modyfikacje i ulepszenia w moim ośrodku.

Tamten roczny okres względnego „ bezrobocia” był bogaty w kontakty z tubylcami. Zajmowałam się grupą dzieci - biednych, zaniedbanych, ale z ogromnym doświadczeniem w walce o byt, zamieszkujących liche lepianki w pobliżu misji. Wolne chwile spędzaliśmy razem – codzienne spotkania ze wspólna modlitwa i katecheza, śpiewy, zabawy, wycieczki, ale też praca, by zdobyć pieniądze na opłacenie szkoły i zeszytów. Niezapomniane chwile, kiedy moi mali przyjaciele uczyli mnie stawiać pierwsze kroki na Czarnym Lądzie.

Byli z tego dumni i szczęśliwi. Pokazywali z ogromnym zaangażowaniem jak należy przygotować pole, kiedy siać gombo, a jak sadzić maniok, pataty czy makabo. Byli ekspertami w rozpoznawaniu roślin jadalnych i tych, których nie można zjeść, nawet, gdy głód bardzo dokucza. Podziwiałam ich zdolności kulinarne – gąsienice z rożna, udka szarańczy z ostrą papryką, prażone nasiona, dzikie owoce, sosy z liści i maniok pieczony w ognisku. Nauczyli mnie też wywabiać i łapać wieczorami termity, a rano, po ich przygotowaniu mieliśmy wspaniałą ucztę. Z innych przedmiotów miałam zakładanie sideł i oczek na drobne zwierzątka, naukę chodzenia nocą bez latarki – bardzo trudne lekcje – i rozpoznawanie pożytecznych i niebezpiecznych owadów, co jest wyjątkowo przydatne w Afryce. Było też wprowadzenie do wierzeń i czarów, ale wtedy niewiele jeszcze mogłam pojąć – brałam to za dziecięce fantazje i bajki.

Regularnie odwiedzałam rodziny dzieci – wszystkie poligamiczne, z pogmatwaną i skomplikowaną sytuacją w domach, kojące beznadziejność w alkoholu, – rozmawiałam o trudnościach, biedzie, ale i potrzebie kształcenia najmłodszego pokolenia by im zapewnić lepszą przyszłość. Miałam wrażenie, że dla świętego spokoju przyznają mi rację; większość moich dzieci kontynuuje naukę, kończą liceum, a czasem dostanę od któregoś z nich list, taki zwykły z podziękowaniem.

Choć minęło już 7 lat od chwili, kiedy ich opuściłam, by rozpocząć pracę na naszej drugiej placówce w Garoua-Boulai, z ogromnym sentymentem wspominam moją grupę małych, wspaniałych nauczycieli życia i dziękuję Panu Bogu za to doświadczenie.

Modlę się za nich jak i za wszystkich, których spotykam w swoim życiu – tych lepszych i mniej dobrych. Szczególnie polecam opiece Matki Bożej ludzi wrażliwych na potrzeby innych, na ich nędzę moralną i materialną, i cóż tu ukrywać – tych, którzy mi pomagają.

Niech radosne Alleluja zabrzmi w naszych sercach na przekór wszystkim przeciwnościom, troskom, nieszczęściom, bo Jezus Chrystus prawdziwie Zmartwychwstał, wstąpił do nieba,

by przygotować nam mieszkanie i szczęśliwe życie wieczne.

A Jego własne słowa „ wszystko coście uczynili jednemu z tych najmniejszych, mnieście uczynili”, niech dodają nadziei, że nie może nas się zaprzeć albo zapomnieć.

Zresztą proszę przypominać Mu to w cichych, serdecznych modlitwach.

Ja się do nich dołączam. Szczęść Boże.


Siostra Józefina


Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©atelim.com 2016
rəhbərliyinə müraciət